Wojna cenowa pomiędzy dwoma dużymi sieciami to fakt. Zdarzała się też w przeszłości. Tym razem jednak obniżki cenowe są spektakularne. Efekty dla gospodarki są niby oczywiste, ale lubimy szukać dziury w całym. W szczegółach technicznych oczywistości jest mniej, bo wiele zależy od kuchni urzędu statystycznego oraz tego jak potraktowane zostaną niektóre metki cenowe. Jakiś efekt cenowy będzie i pewnie pogłębi dołek inflacyjny. Drugi koniec kija sugeruje, że konsument będzie miał lepiej. Oszczędzając na jednym, więcej może wydać na drugie. Zapraszamy.
Jak to GUS policzy?
Jakkolwiek zauważyliśmy, że dla wielu osób sytuacja wydaje się oczywista, prawidłowa odpowiedź brzmi: nie wiadomo. Dotyczy to zarówno standardowego zbioru danych przez ankieterów, jak i kwestii pomocniczych związanych z tym tematem, choćby dotykających danych skanowanych, o których pisaliśmy tutaj. Ale po kolei.
Standardowy zbiór
Ankieter nie wykonuje swojej pracy wchodząc do największego sklepu w swoim rejonie i spisując tam wszystkie ceny żywności. To tak nie działa. Duży sklep może - owszem - znaleźć się w rejonie i uczestniczyć w zbiorze (i zwykle to się dzieje), natomiast uniwersum punktów zbioru cen jest bogatsze i zawiera także sklepy mniejsze (bazarki też). Oczywiście, gdy duże sieci dokonują jakichś obniżek cen, to mniejsi detaliści mogą wręcz korzystać z promocji zapełniając tańszymi towarami własne półki (o ile tylko stwierdzą, że jest taniej). Mogą, ale nie muszą, bo rzadziej konkurują ceną (a często mają status lokalnych monopolistów jakkolwiek mali by nie byli).
Pozostaje też kwestia częstotliwości zbioru danych. Ankieterzy nie muszą w ogóle trafić na promocję (a nawet na cenę regularną, bo z tego co widzimy, one nie zawsze obowiązują dłużej, a nawet mogą nie obowiązywać cały dzień) z uwagi na to, że zbiór cen odbywa się w określonym wycinku miesiąca i w tym wycinku spisana cena nie musi być obniżona. Bezsprzecznie jednak istnienie promocji zwiększa prawdopodobieństwo, że w zbiorze obserwacji znajdzie się cena mocno obniżona. Co więcej, istnienie promocji i dynamicznych cen (wyświetlacze) pozwala na potężną elastyczność w polityce cenowej. Odnotowujemy spektakularne ruchy, ale gdzieś poza naszym radarem mogą odbywać się ruchy mniejsze, dotyczące być może szerszego asortymentu, czy większej ilości marek.
Nawet jeśli ankieter na promocję trafi, pozostaje pytanie (i tu może się pojawić uwaga w "dzienniczku"), jak długo w ogóle taka cena obowiązuje. Dlaczego to takie ważne? Otóż pamiętajmy, że wskaźniki CPI są podstawą do waloryzacji o tzw. koszty życia. W oczywisty sposób zaburzenie wskaźnika w dół ceną mocno odbiegającą od sąsiednich w czasie, ale jednocześnie możliwą do wykorzystania jedynie w bardzo krótkim oknie spowoduje, że pokolorujemy rzeczywistość na różowo. Może to spowodować ustalenie niższych wskaźników waloryzacji, które nie będą tak samo dobrze korespondować z rzeczywistością. Czy chcielibyśmy, aby babcia z dziadkiem miała niższą emeryturę tylko dlatego, że ktoś spisał w jednym miesiącu bułkę tańszą o połowę, która dostępna była tylko w godzinach porannych w pierwszy wtorek miesiąca? Pewnie nie. Z tego właśnie powodu zbiór cen i późniejsze korekty eksperckie (czy wręcz debaty wśród osób zbierających ceny) występują i nasilają się w takich okolicznościach.
Dane skanowane.
Dane skanowane mają to do siebie, że pozwalałyby idealnie uśrednić po miesiącu wspomniane promocje z uwagi na dużo wyższą częstotliwość zbioru cen z paragonów. Tyle tylko, że dostawcą danych musiałyby być sieci, które biorą udział w bezpośrednim starciu. A tego nie wiemy i pozostaje to słodką tajemnicą GUS. Pozostaje tylko liczyć na efekty pośrednie i dostosowanie innych sklepów i sieci do ruchów konkurencji. W takim przypadku nie uzyskamy jednak spektakularnych rezultatów.
Jak to się zakończy?
Drastyczne obniżanie cen przez firmy ma na celu (1) przyciągnięcie klientów i zwiększenie sprzedaży innych towarów, (2) walkę z konkurencją i zdobycie rynku. Być może należałoby nawet napisać, że podstawowym elementem walki konkurencyjnej jest (2), a (1) pojawia się niejako przy okazji, osładzając negatywne skutki sprzedaży towarów znacząco poniżej normalnej marży (lub nawet na marży ujemnej). Tak czy inaczej walka cenowa nie może trwać wiecznie. Albo zdobywa się rynek i jednak ponownie podnosi ceny, albo walkę się przegrywa, gdy mocny przeciwnik podejmie rękawicę i również zacznie obniżać ceny. Tak czy inaczej jest to zwykle fenomen przejściowy. Jak długo potrwa - nie wiemy. W tym szczególnym przypadku mamy do czynienia z potężnymi obniżkami, więc pozostaje wątpliwe, iż będą się mogły utrzymywać długo.
Bez względu na to jak to uwzględni GUS, obniżki cen w dużych sieciach jakoś muszą znaleźć się we wskaźniku CPI. Jeśli nie bezpośrednio (przez duże sieci) to pośrednio (przez dostosowanie cen w konkurencyjnym otoczeniu). Nie ulega wątpliwości, że okres na promocje jest dobry. Konsument budzi się po szoku, szuka okazji (w języku ekonomii ma to nawet nazwę - efekty substytucyjne) i niedługo będzie też kupował po prostu więcej (znów sięgnijmy po skomplikowany wokabularz - efekty dochodowe). Pozostaje dla nas sporym znakiem zapytania, czy duże sieci będą w stanie długo prowadzić ze sobą walkę. Jeśli niższe marże jednostkowe nie zostaną skompensowane obrotem (=scenariusz wygrania wojny), to nieuchronny jest powrót do status quo. Akcjonariusze - przyzwyczajeni do określonej masy zysku - nie zaakceptują niższych wyników - standardem (poza oczywistą recesją lub kryzysem) jest poprawa, w tym czy innym stopniu. To kolejny argument za tym, aby traktować wojnę cenową jako przejściową.
Bezpośrednią implikacją walki cenowej i promocji będzie zwiększenie popytu. Odróżniajmy tu rzeczywistość statystyczną od rzeczywistości. GUS uwzględni, albo nie uwzględni, ale konsument ewidentnie będzie miał szansę zaoszczędzić na części koszyka. Nastroje są niezłe, więc raczej wyda te środki na coś innego. Nawet jeśli inflacja mocniej nie spadnie (widzimy na razie minimum dokładnie w celu NBP 2,5% w marcu), realna konsumpcja zyska. A jeśli spadnie, to wątpliwości nie będzie. Każdy przeliczy sobie wyższe dynamiki realnych dochodów i wyjdzie, że konsumpcja będzie musiała rosnąć. Nie rewidujemy więc na razie naszego scenariusza wzrostu i inflacji na ten rok. W szczególności nie widzimy na razie powodu, aby zmniejszać stromiznę ścieżki inflacyjnej na ten rok.
Uwaga techniczna: agresywne promocje obowiązujące przez pewną część miesiąca stwarzają zagrożenie, że dane sprzedażowe będą jeszcze bardziej zygzakować z uwagi na fakt, że dochodzić będzie czasowo do kumulacji popytu, która nie będzie się równo rozkładała po miesiącach. Trudniej w takiej sytuacji oddzielić sygnał od szumu.