Drzewa miejskie explicite nie mają wartości. Cieszą oko, chłodzą, ale metki cenowej nie posiadają, bo nie da się ich sprzedać na drewno. Ekonomiści od pewnego czasu próbują policzyć wartość miejskich drzew. Pierwsze próby opierały się na łączniku między temperaturą a redukcją zużycia energii. Użycie nowych danych oraz sprytu pozwoliło na rozszerzenie obliczeń na to, co wszyscy lubią najbardziej - wartości mieszkań. Zapraszamy na artykuł o tym jak chrząszcz zjadający jesiony pozwolił na wyliczenie wartości drzew miejskich. Po przeczytaniu tego artykułu właściciele domów i mieszkań rzucą się do łopat.
Chrząszcz opiętek jesionowiec (Agrilus planipennis Fairmaire) przedstawiony na wprowadzającej fotografii podlega w Polsce obowiązkowi zwalczania (jego biografię można znaleźć np. tutaj). Generalnie nigdzie nie jest mile widziany, a jego ekspansja na nieznane dotąd obszary jest problematyczna. Ekonomiści nie są mniej sprytni od owadów i w swoich badaniach wykorzystają wszystko, co się rusza, aby pozyskać wysokiej jakości obserwacje do badań empirycznych: tzw. egzogeniczne źródło zmienności w danych.
Cóż to takiego to egzogeniczne źródło zmienności, bo brzmi równie groźnie jak opiętek jesionowiec? Otóż egzogeniczne źródło zmienności to coś, co zmienia dane, ale jednocześnie nie wynika ze zjawiska, które chcemy badać. To pozwala na ustalanie zależności przyczynowo skutkowych (brak tzw. endogeniczności, czyli błędnego rozumowania kołowego). W tym przypadku ekonomiści (link) wykorzystali katastrofę ekologiczną w kanadyjskim Toronto, gdzie zawleczony w 2002 roku opiętek przetrzebił tylko jeden, konkretny gatunek drzewa: jesion.
Zdajemy sobie sprawę, że nie wszyscy mogą wiedzieć jak jesion wygląda - spieszymy z pomocą. Jest to piękne drzewo, o twardym drewnie. Na zdjęciu dość mały egzemplarz. Polecamy jesiony, które rozgościły się w Zakopanem oraz w szczególności wzdłuż ścieżki pod reglami.
Dzięki ubytkom konkretnego zadrzewienia wskutek działalności opiętka było wiadomo, że część drzew znikała tylko z jednego powodu i powód ten nie był w żaden sposób związany ze zmienną, którą autorzy chcieli objaśniać. W tym konkretnym przypadku chodziło o to, aby przeliczyć jaki jest wpływ zadrzewienia na wartość nieruchomości. Nie chodziło tu o jakąś specjalną troskę o właścicieli, lecz pokazanie liczby, którą następnie mogłaby poznać opinia publiczna. To coś jak mierzenie wartości ludzkiego życia (ogólnie patrz tutaj, a w wersji filmowej np. tutaj) ale w przypadku miejskich drzew. Ale po co tu ten opiętek, skoro można korelować gęstość zadrzewienia z cenami nieruchomości bez pomocy owada? Otóż logicznie można wnioskować, że bogate dzielnice mają dużo drzew (większa dbałość o nie, częstsze ponowne nasadzenia, bo to prestiż, tradycja itp.), a te biedniejsze mniej (wysoki koszt alternatywny zadrzewienia, gęstsza zabudowa generalne niesprzyjająca wegetacji). Badając związek zadrzewienia z cenami nieruchomości można więc popaść we wspomniane wcześniej rozumowanie kołowe. Znalezienie szkodnika, który nie wybrzydzał lokalizacyjnie, lecz tylko pokarmowo (zjada tylko jesiony) sprawia, że to właśnie egzogeniczne źródło zmienności w zadrzewieniu pozwala na sprawdzenie jak zadrzewienie wpływa na ceny domów, a nie odwrotnie.
Drzewo miejskie jako takie nie ma explicite przypiętej metki cenowej. Nie pozyskuje się go ani na drewno, ani nie słyszeliśmy o przypadkach adopcji (jak np. zwierząt w zoo). Tymczasem większość osób przypisuje drzewom miejskim jakąś wartość wynikającą z wpływu, jaki rośliny te mają na indywidualne funkcje użyteczności. Bezsprzecznie drzewa rzucają cień, co obniża temperaturę w ich otoczeniu (można tego dowodzić biegając z termometrem, a można też statystycznie badać "w masie" - od czego mamy ekonomistów - link), redukują lokalnie zanieczyszczenie powietrza, hałas (liście i korowina pochłaniają fale dźwiękowe o określonej częstotliwości). Ładnie też wyglądają, goszczą śpiewające nam ptaki. Dzięki dotychczasowym badaniom udawało się ustalać wartość drzew głównie w wyniku przeliczenia oszczędności na energii używanej na chłodzenie w lecie (wartość przewyższała znacząco koszty utrzymania drzew). Tymczasem opisywane w tym artykule badanie ustaliło, że pojedyncze drzewo podnosi ceny nieruchomości o 0,5%, zaś 1% wzrost zadrzewienia podbija ceny mieszkań na danym obszarze o 1%. Co dodatkowo ważne, zależność cen od zadrzewienia nie jest liniowa. Opisywane efekty ujawniają się dopiero na obszarach, gdzie początkowo zadrzewienie było już spore. To dość logiczne - pojedynczy kikut w donicy na środku placu niczego nie zmienia.
Spróbujmy - mocno upraszczając - przekuć wspomniane wyniki na liczby przystające do polskich realiów. Średnia cen m2 mieszkania w Warszawie to około 16 tys. zł. Jedno drzewo więcej w okolicy charakteryzującej się już pewnym zadrzewieniem to około 800zł droższy m2. Załóżmy, że mamy niewielki blok mieszkalny z 40-ma mieszkaniami, każde o wartości około 1 mln zł. Gdy zadrzewienie wokół tego bloku wzrośnie o 1%, uzysk krańcowy z posadzonych drzew zamknie się w kwocie 400 tys. zł. Całkiem okrągła sumka, która z pewnością pokrywa koszty pielęgnacji drzewa, a nawet koszty okresowego podlewania w czasie lata, czy też usuwania "szkód" powstałych w wyniku ekspansji bryły korzeniowej na okoliczne chodniki, czy ulice.
Posłowie. Tak dobre badania możliwe są do przeprowadzenia tylko na podstawie danych. Stąd też - jak powtarzamy zawsze i wszędzie - pluralizm dostępu do wiarygodnych i sensownie ustrukturyzowanych danych to skarb, który posuwa nasze zrozumienie świata do przodu. Aby przeprowadzić wspomniane badanie konieczne były dokładne dane lokalizacyjne drzew połączone z historyczną bazą danych oraz dokładne dane o cenach nieruchomości wraz z lokalizacją (przynajmniej w obrębie "kodu pocztowego").