Amerykański rynek pracy znalazł się w ostatnim czasie w centrum zainteresowania. Można rzecz, że to naturalna kolej rzeczy. Jeśli inflacja spada z medialnej wokandy, uwaga musi skręcić w stronę drugiej części dualnego mandatu Fed. Wtórują temu sami członkowie Rezerwy Federalnej z prezesem na czele. Nie ma co się dziwić, gdyż ostatnie kilka miesięcy przyniosły wyraźny wzrost stopy bezrobocia. Czy rzeczywiście jest się czego bać?
Równowaga na amerykańskim rynku pracy plasuje się na ostrzu noża i wynika to z trzech czynników. Pierwszy ma związek z zachowaniem firm: skala odejść jest wyjątkowo niska, a skala zatrudnienia istotnie spada. Drugi stanowi jego potwierdzenie: dekompozycja stopy bezrobocia nie wskazuje, że dominować zaczynają trwałe zwolnienia. Raczej ciągle mamy do czynienia z sytuacją, kiedy umierają tymczasowe miejsca pracy oraz rośnie aktywność zawodowa (ci ludzie szukają pracy, więc na początku są bezrobotni). Po trzecie wreszcie, zmiana zatrudnienia jest na takim poziomie, że ogłoszona już rewizja, która zostanie wprowadzona do danych na początku przyszłego roku, zepchnie zmianę zatrudnienia w okolice zera. Od tego momentu krzyki "recesja' będą się pojawiać.
Na poniższych wykresach zobrazowaliśmy dekompozycję stopy bezrobocia na przestrzeni dwóch ostatnich cykli oraz porównaliśmy owe zmiany do obecnego cyklu. Dodajmy, że cykl zahaczyliśmy w momencie osiągnięcia lokalnego minimum przez ten wskaźnik. Jakie płyną z tego wnioski?
Obecnie minął 17-ty miesiąc od minimum stopy bezrobocia w aktualnym cyklu. Skumulowany wzrost wskaźnik od tej pory wyniósł 0,6 pkt. proc. W analogicznych okresach z poprzednich cykli wzrosty te wynosiły odpowiednio 1,1 pkt. proc. w 2000-2003 oraz 2,1 pkt. proc. w 2007-2009. Widać więc, że tym razem normalizacja rynku następuje wolniej.
Po drugie, w poprzednich cyklach wzrost stopy bezrobocia następował przede wszystkim ze względu na trwałe zwolnienia: permanentna utrata pracy. W tym cyklu czynnik ten odgrywa zdecydowanie mniejszą rolę. Co więcej, tym razem wzrost stopy bezrobocia wynika z dwóch głównych komponentów. Pierwszym z nich jest kończenie pracy tymczasowej, a drugim powrót do siły roboczej. Wśród tego drugiego komponentu rozróżnić możemy jeszcze powrót do siły roboczej oraz osoby dopiero wchodzące na rynek pracy (absolwenci szkół, wcześniej niepracujący lub osoby pracujące, które przez pewien czas znajdowały się poza siłą roboczą). Z jednej strony wzrost bezrobocia to wzrost bezrobocia, przyczyna wydawać się może wtórna. Z drugiej jednak strony wzrost aktywności powinien działać łagodząco na presję płacową w przyszłości, kiedy koniunktura będzie coraz lepsza, co w konsekwencji umożliwić powinno przepływ bezrobotnych do zatrudnionych.
Jak to jest z tym zatrudnieniem? Każde tego typu badanie bazuje na ankietach, stąd nie dziwić powinny późniejsze znacznej skali rewizje. Podobnie było w tym roku, kiedy zatrudnienie wg ankiety przedsiębiorstw w roku kończącym się w marcu 2024 zostało zrewidowane w dół o ponad 800 tys. W tym miejscu warto przytoczyć pewien problem w postaci zniechęcenia ankietowanych instytucji w kwestii odpowiadania na nadesłane ankiety. Poniżej przedstawiamy jedynie kluczowe dane dotyczące rynku pracy, które są częścią tzw. Establishment Survey. Na przestrzeni dekady odsetek firm odsyłających ankiety systematycznie spada, a to oznacza konieczność polegania w większym stopniu na szacunkach.
Przed dekadą odsetek odpowiedzi wśród wybranych zmiennych wynosił 70-80%. Obecnie jest to ok. 50% w przypadku kwartalnych danych o wynagrodzeniach (ECI), 30-40% w przypadku ankiety o wakatach (JOLTS) oraz niespełna 30% w miesięcznej ankiecie przedsiębiorstw (CES). Dodajmy dla porządku, że ankiety wysyłane są odpowiednio do 13,2 tys., 21 tys. i 651 tys. firm. Aspekt te może powodować większe rewizje w przyszłości, a więc też przeszacowania publikowanych danych w jedną bądź drugą stronę (najczęściej zgodnie z cyklem). Aktualnie wydaje się, że dane o zatrudnieniu mogą być przeszacowane w dół z uwagi na fakt, że aktywność gospodarcza hamuje, a nie rozpędza się.
Tak jak już wspominaliśmy, dane dotyczące zatrudnienia siłą rzeczy są w dużym stopniu tylko szacunkiem, którego niedokładność mogła wzrosnąć w ostatnim czasie z uwagi na mniejszy odsetek odpowiedzi ze strony respondentów (przedsiębiorstw). Mamy jednak miernik, który bazuje wyłącznie na faktycznych danych i w żaden sposób nie wykorzystuje techniki "doszacowywania". Mowa tutaj o dochodach budżetowych, które mogą wiele powiedzieć na temat aktywności na rynku pracy.
W tym celu spojrzeliśmy na dane dotyczące dochodów z PIT. Trzeba oczywiście mieć na uwadze, iż są to dane nominalne, stąd w środowisku wysokiej inflacji ich podwyższona zmienność nie powinna dziwić. Wykres poniżej pokazuje, iż roczna dynamika tychże dochodów do budżetu wynosi (na koniec sierpnia) około 3-4%. Jednocześnie nieco z przymrużeniem oka należy patrzeć na dane z lat 2020-2022, kiedy to wysoka inflacja zaburzała porównywalność danych. Od pewnego czasu widać jednak systematyczną normalizację - dochody podatkowe rosną, zaś roczny wzrost zatrudnienia powoli wraca do poziomów widzianych przed wybuchem pandemii. Nie wygląda to zdecydowanie jak malujący się obraz recesji.
Co więcej, patrząc na trendy z przeszłości nie mieliśmy jeszcze sytuacji, kiedy to rynek pracy faktycznie gubiłby coraz więcej pracowników, a jednocześnie dochody z PIT rosłyby. Zaznaczyliśmy celowo okres cięć podatków zaimplementowanych przez administrację Donalda Trumpa w 2017 roku, które rzecz jasna uszczupliły dochody budżetowe, ale nie odbiły się negatywnie na liczbie pracujących. Wniosek? Dane budżetowe póki co nie wysyłają recesyjnych sygnałów.
Ostatnią kwestią, jaką chcemy poruszyć w niniejszym opracowaniu, są nielegalni imigranci. Ich wzrost w minionych latach był znaczny, co zmusiło CBO (amerykańska agencja federalna dostarczająca Kongresowi informacji budżetowych oraz gospodarczych) do istotnej rewizji ścieżki na przyszłość. Pisaliśmy o tym kilka miesięcy temu wraz z odniesieniem się do implikacji gospodarczych. Jak jednak osoby te mają się do danych o zatrudnieniu?
Z jednej strony ankietowane przedsiębiorstwa mogą być niechętne do raportowania pracowników, którzy znajdują się w kraju bez zezwolenia. Oficjalnie takiego pracownika nie można utrzymywać w zatrudnieniu jeśli tylko pracodawca wejdzie w posiadanie takiej informacji. W praktyce można sądzić, że z uwagi na niedobory siły roboczej pracodawcy mogą przymykać oko na taki proceder. Inna sprawa to fakt, że mimo nielegalnego pobytu na terenie Stanów Zjednoczonych takie osoby objęte są różnorakimi przepisami, które mogą stawać w ich obronie (np. kwestia dyskryminacji na tle rasowym). Cała sprawa wydaje się naszym zdaniem dość miękka, stąd nasze podejrzenie, iż pomimo braku raportowania takich osób wśród zatrudnionych, faktycznie sporo takich osób może zatrudnienie posiadać. W rezultacie oznaczałoby to odprowadzanie przez takie osoby podatku dochodowego.
Choć zdajemy sobie sprawę, że rynek pracy (zwłaszcza zatrudnienie) stanowi poniekąd lusterko wsteczne kondycji gospodarki, to nakreślone wyżej zależności nie sygnalizują istotnego wzrostu obaw recesyjnych. Pamiętajmy też, że Fed już rozpoczął cykl obniżek stóp procentowych, który wraz z przesunięciem się rynkowych stóp oraz silnym rynkiem akcji oznaczać będzie coraz "łagodniejsze" warunki finansowe. To z kolei będzie mieć coraz bardziej pozytywny wpływ na aktywność gospodarczą.