Potężne, kwietniowe tąpnięcie o 22,9% r/r w cenach stałych i 22,6% r/r w cenach bieżących szokuje, aczkolwiek nie zaskakuje. Kwarantanna mocno zaburzyła normalny rytm sprzedaży detalicznej. Dołek po-wielkanocny wydarzył się w kwietniu i w maju indeks sprzedaży będzie się już znajdował wyżej – potwierdzają to wewnętrzne dane banków dotyczące transakcji kartowych.
Kompozycja nie oferuje wielu niespodzianek. Najszybciej spadały kategorie będące w okresie kwarantanny najmniej potrzebne (samochody, paliwa) lub niedostępne inaczej niż w sprzedaży online (odzież i obuwie). Cała reszta jest po wpływem niższego popytu wynikającego z większej uciążliwości zakupów, samoograniczania się konsumentów i oczywiście ograniczeń chęci zakupów związanych z dużo bardziej pesymistycznym spojrzeniem w przyszłość.
Deflator sprzedaży detalicznej (można założyć, że to inny sposób przedstawienia inflacji w cenach towarów) spadł do 0,3% r/r w kwietniu. To duży spadek, ale w dużej mierze widoczny jest tu spadek cen paliw. Można natomiast spokojnie zakładać, że obserwowany ubytek popytu przełoży się na presję dezinflacyjną w przyszłych miesiącach i dynamika cen będzie utrzymywać się nisko, jakkolwiek by jej nie mierzyć (czy inflacją CPI, czy deflatorem sprzedaży).
Gdyby udało się zmierzyć konsumpcję usług w kwietniu, wynik byłby zapewne dużo gorszy niż samy wynik sprzedaży, bo usługi zostały w większym stopniu dotknięte kwarantanną niż sama sprzedaż towarów. Oczekujemy spadku konsumpcji o 18% w II kwartale i na razie nie widzimy podstaw do rewizji tej prognozy. Powrót do wyższych poziomów konsumpcji będzie silnie rozciągnięty w czasie.