Po raz drugi z rzędu amerykańskia Rezerwa Federalna podniosła stopy procentowe o 75pb. Sama decyzja nie była jednak czymś zaskakującym. Podobnie zresztą jak treść komunikatu, choć tutaj bardziej skrupulatni mogli doszukiwać się pewnych zmian dotyczących niektórych sfromułowań. Jak się później okazało, był to poniekąd wstęp do większej zmiany retoryki, o jakiej podczas konferencji prasowej mówił prezes Jerome Powell.
Nowy przedział stopy funduszy federalnych to teraz 2,25-2,5%. Oznacza to, że tylko podczas trzech ostatnich posiedzeń Fed podniósł koszt pieniądza o 200pb (poza tym rozpoczęto proces zacieśniania ilościowego). To bardzo duży ruch w równie bardzo krótkim czasie. Warto również nadmienić, że w przeciwieństwie do takiej samej skali ruchu w czerwcu, tym razem decyzja była jednogłośna.
Spowolnienie miesza w głowie Fed
Jednocześnie na horyzoncie zaczęły pojawiać się ciemniejsze chmury, co znalazło swoje odzwierciedlenie w lipcowym komunikacie. Choć z jednej strony potwierdził on siłę rynku pracy (co następnie podtrzymał prezes Fed bagatelizując nieco ostatnie wzrosty liczby wniosków o zasiłek dla bezrobotnych), to równocześnie wskazał, iż wskaźniki dotyczące wydatków konsumpcyjnych oraz produkcji osłabiły się. Z drugiej strony komunikat ponownie zawierał stwierdzenie, iż Fed pozostaje mocno wyczulony na ryzyka inflacyjne. To należałoby interpretować jako zaproszenie do dalszych podwyżek stóp. Po części jest to prawda. Niemniej wydaje się także, że poprzeczka do kolejnych podwyżek tej skali jest zawieszona wyżej.
Powell oznajmił wczoraj, że celem polityki pieniężnej jest obecnie wejście w obszar umiarkowanej restrykcyjności (obecnie znajdować się mamy w pobliżu stopy neutralnej). W tym miejscu padło odniesienie do ostatniej projekcji sugerującej, iż owa umiarkowana restrykcyjność znajduje się w przedziale 3-3,5%. Taki mniej więcej poziom wycenia również rynek. Ponadto, o ile dalsze zacieśnianie polityki pieniężnej wydaje się adekwatne, to jednak Fed nie będzie już sygnalizował jej skali (de facto porzucenie forward guidance, podobnie jak uczynił to EBC w ubiegłym tygodniu). Zamiast tego decyzje o skali i ilości kolejnych ruchów będą uzależnione od napływających danych. Tym samym obecnie Fed przełączył się w tryb "z posiedzenia na posiedzenie" i właśnie według takich warunków będzie obecnie prowadzona polityka pieniężna.
Sygnał dla rynków
Jednym z ciekawszych stwierdzeń, a właściwie jego brak, było to dotyczące bieżącej wyceny rynkowej, która zakłada obniżki stóp procentowych w przyszłym roku. Powell zapytany o zasadność takiej wyceny nie zdecydował się wyraźnie od niej zdystansować. Można rzec, iż poniekąd przepuścił on okazję, aby utwierdzić rynek, iż podwyżki stóp będą kontynuowane tak długo aż inflacja nie zacznie wykazywać wyraźnej chęci obniżenia (bez względu na spowolnienie aktywności gospodarczej).
Prezes Fed nie uważa, że amerykańska gospodarka znajduje się obecnie w recesji. Tak jak wskazywaliśmy to już wielokrotnie, nie mogłoby być inaczej, jeśli uwaga wciąż skupiona jest przede wszystkim na mocno opóźnionych wskaźnikach z rynku pracy. Wczorajszy przekaz jest jednak dość klarowny. Jeśli rynek pracy także zawróci, w ślad za innych gałęziami gospodarki, wówczas Fed jest gotów, aby zdjąć nogę z gazu.
Decyzja ta może być łatwiejsza w środowisku obniżających się rynkowych oczekiwań inflacyjnych. Ich spadek pozwolił sobie odnotować prezes Fed. To poskutkowało mocnym wzrostem realnych stóp procentowych na krótkim końcu krzywej (do mniej ujemnych pułapów), co poniekąd było celem nakreślonym przez Powella w czerwcu.
Informacja o potencjalnie niższym tempie podwyżek stóp poskutkowała adekwatną reakcją na rynkach. Stracił dolar, zyskały indeksy giełdowe, krótkie stopy obniżyły się, a dłuższe nieco wzrosły.
Co dalej?
Od pewnego czasu znajdujemy się w dość rzadkim czasie, kiedy to rynek wycenia w krótkim terminie mniej więcej to samo, co "kropki". W dłuższym terminie jest już rozjazd (rynek obstawia obniżki w 2023 roku) i jest nam zdecydowanie bliżej tego poglądu (ciągle i wciąż). Samo posiedzenie i narracja Powella ani nas nie przybliżają, ani nie oddalają. Zdecydują dane makro: spowolnienie i spadek inflacji.