Śmiało można napisać, że styczniowe dane z amerykańskiego rynku pracy były bardzo dziwne. Doskonale pokazały jak trudnym zadaniem jest mierzenie skali zatrudnienia i jak dużo wnoszą rewizje danych i próbkowania. Nie ma wątpliwości, że w styczniu statystyczne kwestie odegrały znaczną rolę i według nas piątkowy odczyt nie oddaje obecnej kondycji rynku pracy. W uproszczeniu w styczniu ujawniły się efekty z całego poprzedniego roku. Sam impet zmian zatrudnienia jest znacznie mniejszy.
Gdzie nie spojrzeć styczeń przyniósł istotnie różne dane w porównaniu do rynkowych oczekiwań. Przede wszystkim tyczy się to samego zatrudnienia, które według popularnej ankiety przedsiębiorstw wzrosło aż o 517 tys. Konsensus zakładał wzrost o 185 tys. Ponadto grudniowe dane zostały zrewidowane w górę o 37 tys. do 260 tys. Spoglądając na strukturę zatrudnienia okazuje się, że za niespodziewany wzrost odpowiada głównie sektor usługowy, gdzie liczba miejsc pracy zwiększyła się o 471 tys. w porównaniu ze wzrostem o 217 tys. w grudniu. W sektorze dóbr zatrudnienie wzrosło o 46 tys. i nie odbiegało zauważalnie od wartości notowanych w ostatnich kilku miesiącach. W konsekwencji powyższego 3-miesięczna średnia zmiana zatrudnienia wzrosła blisko do 356 tys. wobec 291 tys. w grudniu - to najwyższy poziom od września.
Powyższy opis dotyczy jednak tylko jednej strony medalu. Druga jest zdecydowanie ciemniejsza. Mowa rzecz jasna o ankiecie gospodarstw domowych, która nie mierzy liczby etatów, a liczbę zatrudnionych osób. Według niej zatrudnienie w styczniu wzrosło o 894 tys. i drugi miesiąc z rzędu wyraźnie przewyższyło popularne payrollsy. Również jednak drugi miesiąc z rzędu za wzrost zatrudnienia odpowiadały przede wszystkim osoby podejmujące pracę na niepełny etat.
Obraz ten nie przedstawia jednak całej prawdy. W styczniu nastąpiło bowiem przeszacowanie populacji. Wskutek tego populacja osób w wieku produkcyjnym (powyżej 16 roku życia) zwiększyła się o 954 tys., a siła robocza wzrosła o 871 tys. ludzi. Z tej liczby o 810 tys. zrewidowano w górę zatrudnienie i o 60 tys. liczbę bezrobotnych. Innymi słowy, gdyby styczniowe dane skorygować o ten czynnik okazałoby się, że zatrudnienie wg ankiety gospodarstw domowych nie wzrosło 894 tys., ale o 84 tys.
Kolejną pozytywną niespodzianką był spadek stopy bezrobocia do 3,4% z 3,5% (rynek zakładał lekki wzrost do 3,6%) oraz wzrost stopy aktywności zawodowej do 62,4% z 62,3%. Tutaj również rewizja liczby ludności odegrała pewną rolę. Dzięki niej zauważalnie zwiększyła się siła robocza, co pozwoliło podbić stopę partycypacji pracy o 0,1 pkt. proc. Inaczej mówiąc, bez rewizji aktywność zawodowa wcale nie poprawiłaby się. Poza tym wciąż należy pamiętać, że przed pandemią oscylowała ona w okolicy 63%, tym samym w dalszym ciągu podaż pracy nie wróciła do ówczesnego pułapu. Analizując dłuższy trend przed oraz niemrawy powrót pracowników na rynek pracy można podejrzewać, że powrót do ww. poziomu będzie niemożliwy. W takim układzie należy liczyć się albo z koniecznością ograniczenia popytu na pracę, albo z wyższymi płacami.
Na tym tle styczeń nie przyniósł jednak takiej niespodzianki jak ww. wskaźniki. Wprawdzie grudniowe dane o płacach zostały zrewidowane w górę do 0,4% m/m z 0,3% m/m (średnie wynagrodzenie godzinowe), lecz styczniowy odczyt równy 0,3% m/m okazał się zgodny z konsensusem. Słabszy wzrost odnotował z kolei wskaźnik wyłączający kadrę kierowniczą (+0,25% - najniżej od stycznia 2021). W efekcie, w pierwszym przypadku nie ujrzeliśmy przyspieszenia impetu wzrostu płac, a w drugim odnotowaliśmy jego spadek. To pozwoliło na sukcesywny spadek dynamik rocznych: ogółem do 4,4%, a po wyłączeniu kadry kierowniczej do 5,1%.
Na koniec jeszcze jeden "dziwny" odczyt w postaci skoku średniej liczby przepracowanych godzin w tygodniu do 34,7 wobec 34,4. To najwyższa wartość od grudnia 2021. Nie wygląda to recesyjnie, ale jest dość spójne z wyżej opisywanymi wskaźnikami.
Co o tym wszystkim myśleć? Nie wyciągalibyśmy zbyt pochopnych wniosków jedynie na podstawie styczniowych danych. Minione miesiące pokazały, że kierunek zmian jest dość jasny i normalizacja sytuacji na rynku pracy postępuje. Z punktu widzenia Fed takie dane to marzenie - brak negatywnego wpływu na bezrobocie z jednoczesnym wzrostem zatrudnienia oraz ograniczeniem dynamiki płac. Naszym zdaniem styczeń został jednak w sporym stopniu dotknięty efektami statystycznymi (co staraliśmy się pokazać) i dopiero ich "przełknięcie" pozwoli ocenić sytuację na nowo. Wreszcie, rynek zareagował na dane wyższymi rentownościami, silniejszym dolarem oraz spadkiem na rynku akcji. Wygląda więc na to, iż apetyt na ryzyko obniżył się co może implikować, iż lepsze dane oznaczają konieczność wyższych stóp. Ostatecznie bowiem Fed musi uwierzyć w scenariusz powrotu inflacji do celu bez wzrostu bezrobocia, jeśli wciąż myślimy o scenariuszu miękkiego lądowania. Inaczej czekają nas podwyżki stóp i dalsze schładzanie.