Trwa festiwal doganiania i przeganiania w PKB liczonym na mieszkańca. Polska zrównuje się z Japonią i tylko patrzeć jak wyprzedzi USA (oczywiście żart, choć trzymamy kciuki). Ot, taka rywalizacja na szczeblu symboliczno-aspiracyjnym. Nas ciekawi przede wszystkim metodyka i sens stosowanych wskaźników, bo nie mamy przekonania, że wszyscy dobrze czują na czym polegają niuanse ich stosowania. Tymczasem dominować wydaje się podejście siłowe, a temat jest subtelny. Ten tekst jest o tym, w czym globalne zawody na wielkość mierzyć i jakie pułapki niosą za sobą takie porównania.
* Zdajemy sobie sprawę, że być może to w ogóle nie jest zabawne.
Zarys wstępu do podstaw
^ Widziałem też kiedyś (niestety nie mogę znaleźć linku) sformułowania niemal zrównujące wskaźnik wzrostu (tak, wzrostu) PKB z dobrobytem. Zakładam, że autor albo nie wyjeżdżał do krajów rozwijających się, albo neguje ich istnienie. One zwykle rosną bardzo szybko, ale jakość życia jest tam (na razie) niezbyt wysoka.
Konwencje i przeliczenia, bo przecież wszystko musi być trudne
Źródło: Bank Światowy; wyłączyliśmy kilka krajów, aby czytelnik nie miał dodatkowych pytań: Iran, Arabia Saudyjska, Irlandia, Brunei. Te kraje wyraźnie odstają w kilku aspektach i z kilku powodów, które w zasadzie nie są istotne dla tego tekstu. Uwaga: osie nie są podpisane, bo chcemy tylko pokazać korelację.
PKB per capita jako miara jakości życia/dobrobytu
Źródło: Bank Światowy; wyłączyliśmy kilka krajów, aby czytelnik nie miał dodatkowych pytań: Iran, Arabia Saudyjska, Irlandia, Brunei. Te kraje wyraźnie odstają w kilku aspektach i z kilku powodów, które w zasadzie nie są istotne dla tego tekstu. Uwaga: osie nie są podpisane, bo chcemy tylko pokazać korelację.